Autor Wiadomość
feminista
PostWysłany: Pon 4:45, 16 Lis 2015

Dla dawcy nie ma piękniejszego uzależnienia, niż od konkretnego biorcy i tego należałoby życzyć mauru.
Swoją drogą to ciekawe, że istnieją miejsca, gdzie na pięciu biorców przypada jeden dawca. Bardziej naturalne w przyrodzie są odwrotne proporcje, bo naprawdę zachłannego/zachłanną biorcę jeden dawca nie wykarmi zachowując swoje życie.
Stafia
PostWysłany: Czw 21:57, 08 Sty 2015

Nie rozważnie z Twojej strony szukania w internecie "bractw", ponieważ są to najzwyklejsze sekty. Rzadko kiedy trafiają się ugrupowania, które szanują, pod każdym względem, osobę biorcy oraz posiadają i przestrzegają kodeks i umowę zawartą między dawcą a biorcą.
Polecam szukać "samotnika" i pytać się o umowę spisaną krwią, okres "próbny" oraz rytuał namaszczenia
lowca1811
PostWysłany: Sob 19:44, 02 Cze 2012

sedziowie juz decyzje podjeli,doniosl mi jeden z cieni
Sesil
PostWysłany: Pią 21:18, 01 Cze 2012

Wracać ... Nie wracać ... wracać ... nie wracać......
i Tu pojawia się problem bo nie wiadomo czego oczekiwać po tylu latach zaprzestania rytuału ....
Sama musisz podjąć tę decyzje, ale uważaj bo drugie wyjście z tego "bractwa" będzie dużo trudniejsze niż pierwsze, a im dłużej tam zostaniesz tym mniej szans na jego zakończenie....
szakal
PostWysłany: Sob 21:41, 26 Maj 2012

Jeśli jesteś aż tak smakowita to zapraszam cię do siebie.
Miłej nocy życzę Szakal
Gość
PostWysłany: Śro 21:29, 14 Mar 2012

Zgodnie z tytułem tematu. Jestem dawczynią, a raczej byłam. Może najpierw: jak to się zaczęło. Dość niepozornie. Od zawsze lubiłam szwendać się po ruinach starych zamków, czy też ich pozostałościach. Wciągnęłam w to kolegę. Tego dnia dodatkowo wspinaliśmy się na wyższe piętra. Ja miałam tego pecha, że spadłam i moja wspinaczka zakończyła się krwawiącą raną na ręku. Nie było to byle draśnięcie. I zaczął się problem oczyszczenia rany. Nie mieliśmy żadnej wody, ani chusteczek. Nic. Rany nie można było dotknąć niczym co by było brudne. Początkowo starałam się oczyścić ranę śliną. Nie, nie... To było coś strasznego. Zwłaszcza, że krew nieustannie się sączyła i wypływała. Zaczęłam panikować, bo widok napawał mnie strachem. Mój kolega był znacznie dojrzalszy pod tym względem i to on oczyścił mi w zwyczajny sposób miejsce rany. Odrobinę jej wyssał. Może krwotok nie został zahamowany ale miejsce rozcięcia oczyszczone i pozostało czym prędzej wracać do domu. To był właśnie ten dzień, w którym pierwszy raz ktoś obcy skosztował mojej krwi i mu zasmakowała. Czysty absurd? Tak mi się wydawało. Odcięłam się od 'nienormalnego' kolegi. Jednak do czasu. Drugi raz kiedy ktoś usilnie starał się skosztować mojej krwi był mój chłopak. Podczas pocałunku. Miałam wtedy silnie przekrwione wargi i dodatkowo podrażnione przez zrywanie skórek (straszne natręctwo). Czemu to przerwałam? Poczułam krew. No w końcu moją własną jakby nie było. Dodatkowo ból, to nie było przyjemne uczucie. Kazałam mu przestać. I zastanowić się dwa razy zanim zrobi coś podobnego znowu. Ale nie było następnego razu. Nie dla niego. I tak oto zdałam sobie sprawę, że jestem 'smakowita'. Długo tematu nie musiałam drążyć. Znalazłam na pierwszej wyszukanej stronie o dawcach i gotowych biorcach - krwi oczywiście. I to nie było centrum krwiodawstwa. To byli zwykli ludzie, którzy czerpali z tego przyjemność. Zresztą co mnie obchodziło co oni z tego mieli. Szukałam i znalazłam. To się liczyło. Pozostało tylko zbadać jak się te sprawy mają. I tak doszło do spotkania. Z moim 'bratem' moim pierwszym, świadomym biorcą. A on z kolei miał większe pojęcie o tym. Nie krył przede mną tego, że aby znaleźć dawcę trzeba długo szukać. Tam gdzie trafiłam, a raczej w to w co się wplątałam wyglądało tak - na jednego dawcę przypadało około 5 biorców. Wyobraźcie sobie, że każdy z biorców był w stanie wypić 300ml (taka tam puszka pepsi). Coś odpychającego. Ale jak już w to weszłam to należało mi w tym siedzieć. Moja przygoda z tymi ludźmi zakończyła się, gdy zostałam w domu posądzona o zażywanie narkotyków i cięcie się (co było bzdurą) ale skończyło się wizytami u psychologa. Chcąc nie chcąc skończyłam obcować z tymi ludźmi. Miałam mnóstwo niewielkich blizn po strzykawkach (bo to jeden ze sposobów pobierania krwi) i po rozcięciach. Były naprawdę powierzchowne. Przez pierwsze dni jedynie zaczerwienione. Jeżeli kogoś zaciekawi moja historia opowiedzieć mogę o spotkaniach, klasyfikacji członków, bransoletkach, związkach biorców z dawcami (tzw. braci i sióstr) oraz odpowiem na inne pytania. Teraz kiedy mam 19 lat i jestem przed maturą czeka mnie pójście na studia do innego miasta. Z dala od rodziny. I przez wzgląd na faktyczną więź między dawcą i biorcą we mnie narasta chęć powrotu do tego.

Powered by phpBB and Ad Infinitum v1.03